Aktualności >>> Po latach w mojej podstawówce >>>

 .: 65 lat Szkoły Podstawowej nr 1 w Olsztynie

65 lat mojej "Jedynki"

Właśnie się wzruszyłem. Wcześniej też. Zobaczyłem sztandar mojej szkoły. Ten sam, któremu asystowała Natasza. 29 maja odwiedziłem moją podstawówkę. "Jedynkę" w Olsztynie. Ukończoną w 1978 roku, czyli - wg pewnego 14-latka - w starożytności. Juliusz Cezar, Władysław Jagiełło i Andrzej Grabowski, to postacie z tego samego okresu. Przynajmniej dla niejakiego Artura. Żona twierdzi, że syna mego.

Spotkałem tych, których (które) spotkać chciałem... Może mi wybaczą zdrobnienia. Nataszkę, Beatkę, Mariusza, Jurka, paru facetów, których imion w tej chwili nie pamiętam i.... SZKOŁĘ !!! Szkołę Podstawową nr 1 im. Ryszarda Knosały w Olsztynie przy ul. Moniuszki 10.

Spotkałem Panią Nadzieję, która - za karę - kazała mi napisać reportaż z Pracowni Konserwacji Zabytków w Olsztynie (co miało swoje konsekwencje w postaci namalowania przeze mnie paru bohomazów wiszących do tej pory w moim mieszkaniu.), Pana Jerzego, który uratował mój kręgosłup przed niechybną skoliozą, gdy urosłem w ciągu roku 20 centymetrów (i do tej pory mi tak zostało), Pana Antoniego ze szklanymi retortami i chemicznymi substratami przedziwnie zmieniającymi barwy pod wpływem jakichś tam odczynników. Spotkałem wielu innych nauczycieli o których - w jakichś olsztyńskich plotach - słyszałem, że nie żyją... Szkoda jednak, że było nas - podczas jubileuszu 65-lecia szkoły - tak mało.

Szkoła się nie zmieniła. Oczywiście nie wliczając w to dobudowania dodatkowych pięter na bocznych skrzydłach budynku. Remont musiał trafić akurat na mnie! Ósmą klasę kończyliśmy popołudniami i wieczorami korzystając z gościnności szkoły nr 11, co akurat tej jednostce oświatowej chyba na dobre nie wyszło. Wszak grzeczni tylko bywaliśmy... Tylko jakaś mniejsza ta nasza buda jest. Ale drzwi do klas te same. Poręcze przy schodach podobne. (Wiem, bo zjechałem po nich, ku uciesze uczniów aktualnych.) Trochę przebudowali piwnice; korytarze wyłożyli materiałem innym niż był, w auli nie ma namalowanego ekranu na ścianie, nie ma atramentu w kałamarzach i samych kałamarzy nie ma i ławek pochyłych - pulpitów dla nieudolnych jeszcze skrybów.

Pani Zofii nie było, która pozwalała pisać nam długopisami, tylko wtedy, gdy już literki pisane były równo i dokładnie w liniach zeszytu. Wcześniej pozwalała tylko na pisanie piórem - tzw. wiecznym piórem, albo stalówką w obsadce. (Niżej młodym wyjaśnię, co to jest ta obsadka.) Właśnie za jej przyczyną, do tej pory potrafię pisać ręcznie, wyraźnie i... chyba ładnie. To się kiedyś nazywało kaligrafią. Młodszym czytelnikom proponuję sprawdzenie tego pojęcia w internecie. Arturowi - synowi mojemu - szczególnie.

Nie było Pani nauczycielki, która chodziła po korytarzach w filcowych kapciach, a jej nazwisko ktoś mi wykasował z pamięci operacyjnej. Nie było Pani Koblańskiej, która, akurat w dniu jubileuszu szkoły obchodziła swoje 90-te urodziny. Nie było "strasznego woźnego" ps. Wąsik, który mieszkał kiedyś w mieszkaniu służbowym w skrzydle budynku szkoły.

Nie było naszej wychowawczyni z klas początkowych - Pani Marii, czy Maryli - jak myśmy wówczas mówili. Mieszka w Ostródzie i zachowała jakiś album, który zawiera nasze podpisy złożone podczas jej pożegnania w klasie trzeciej. Kompletnie nie pamiętam albumu i faktu składania podpisów !!! Za to była Pani Irena (pamiętam ją doskonale), która uczyła literek Nataszkę z równoległej klasy A. Nie było innej Pani Ireny - mojej wychowawczyni z klas starszych - zmarła kilka lat temu. Na cmentarzu, który odwiedziliśmy z kumplami, spoczywają nasi koledzy z klasy, Pani Ula od muzyki, Pani Walentyna od rosyjskiego, nasza Pani dyrektor Longina Groblewska...

W święcie szkoły uczestniczył "geograf" o którym śpiewaliśmy "Kukuła disco", "chemik" o uczniowskim pseudonimie "Kocioł" od którego dowiedziałem się, co to jest fenoloftaleina i papierki lakmusowe, "matematyczka" męcząca mnie koniecznością startowania w jakichś konkursach, obecna nauczycielka - jak się okazało - "w moim wieku", absolwenci starszych roczników... Tylko dlaczego wszyscy mówili mi na "pan" ???

Tak jakby zapomnieli, że kiedyś, mówili mi "Grabowski", a jeśli mówili "Andrzej" znaczyło, że jest dobrze. Jeśli było źle (palenie papierochów, lub inne liczne wybryki) wysyłali mego młodszego brata do domu, oddalonego o jakieś 60 metrów od szkoły, po rodziców, którzy - przypadkowo - zawsze byli w pracy.

Pewnie mówiąc "pan" chcieli uszanować moje siwe włosy (osiwiałem z powodu wysoce stresującego stanu cywilnego), a wykształcili przecież "po mnie" tysiące innych niesfornych mieszkańców Zatorza, w tym troje mojego rodzeństwa, które nie raczyło przybyć na jubileusz, chociaż mieszkają nadal w Olsztynie i zawiadomieni zostali przeze mnie o święcie. (Po fakcie dostali słownie to, na co zasłużyli)

W kronikach szkolnych odkryłem, że działałem w samorządzie szkolnym. W jakiejś komisji preorientacji zawodowej. Cokolwiek by to nie znaczyło. Nataszka była szefową tego interesu, a Beata w tzw. ścisłym kierownictwie samorządu. Nie przypominam sobie, abym kogokolwiek preorientował... No chyba, że Anię, lub Gośkę.

W innych kronikach "namierzyłem" zuchową szóstkę, czyli drużynę, z klasy mego młodszego brata. "Duczek", czyli ów brat, do niej nie należał. Zawsze był "anty". Ale należały do niej bliźniaczki, których rozróżnić nigdy nie mogłem. No i Teresa. Ach Teresa! O ile pamiętam mieszkała na Zielonej Górce...

Baśka z Niemiec nie przyjechała. Radek z San Francisco spotkał się z Mariuszem w ubiegłym roku w knajpie w pobliżu wiaduktu. Arek jest bezdomny i nikt nie wie gdzie jest. Jacek jest chirurgiem w Łodzi i czasu nie ma. Janka spotkałem przy okazji pobytu w szpitalu w Olsztynie. Krzyśka w Biskupcu, koło dawnego dworca PKP. Ela minęła nas wczoraj bez słowa mimo, że ją zaczepialiśmy bezczelnie. Gośka już nie mieszka na ul. Szymanowskiego, a jej mama poznała mnie dopiero po dłuższej rozmowie. Halina jest w Niemczech, Ela koło Barczewa, Ania nie ma czasu, Wiesiek może zapomniał. Zbyszek zapracowany. Jędrek nie żyje. Edyta zapomniała jak się mówi i pisze po polsku. Druga Ela nie ma pracy i pieniędzy. Jej mąż umarł kilka lat temu. O Marzenie nikt nic nie wie. Sławek zachlał się na śmierć. Krzysiek ma skup złomu i butelek...

A ja? Jestem na emeryturze i dlatego o tym wszystkim piszę...

Obsadka to wykonany z tworzywa uchwyt w kształcie długopisu z miejscem do wciśnięcia stalówki.

Andrzej Grabowski - 30.05.2010 r.

Copyright: www.bisztynek.strona.pl 2010