Aktualności >>> Okoliczności zabójstwa Dominiki >>>

 .: Co się stało w lesie?

Paweł S. po dopalaczach miał słyszeć głos diabła,
który kazał mu zabić Dominikę

Tą sprawą, przez kilka dni żyła cała Polska. Po nas zajęły się nią media ogólnopolskie i nadal się zajmują. Dlaczego? Bo wraz z nowymi informacjami stawała się coraz bardziej bulwersująca i dramatyczna. W jej tle pojawiły się substancje psychoaktywne zwane dopalaczami, po zażyciu których Paweł S. miał zobaczyć diabła, który kazał mu zabić swoją dziewczynę. Dziś możemy pokusić się o odtworzenie tego, co stało się w lesie koło Bisztynka.

O dramacie napisaliśmy 4 grudnia >>> Co naturalne dysponowaliśmy wówczas dość niewielką ilością informacji o tragedii. Zresztą w tym czasie nawet śledczy nie mieli dostatecznej ilości informacji, aby pokusić się o odtworzenie przebiegu zdarzeń. Nawet teraz opieramy się w części na wyjaśnieniach złożonych przez podejrzanego i aresztowanego Pawła S. Podejrzany, jak wiadomo, nie ma obowiązku mówienia prawdy i jego wyjaśnienia muszą być przyjmowane krytycznie. Na dziś są jednak, jakie są. Wiele jednak okoliczności znamy z zeznań świadków i wielu rozmów jakie sami przeprowadziliśmy. Oto co udało nam się dowiedzieć.

Byli parą
Paweł S. i 19-letnia Dominika stanowili parę. Dominika była jedynaczką. Wychowywała się i mieszkała w Paluzach z rodzicami. Została zapamiętana jako spokojna dziewczyna. - Zapamiętałam ją jako niezwykle grzeczną dziewczynkę z blond lokami. Taki mały aniołek - powie nam jedna z pracownic szkoły w Grzędzie. W czasie nauki w gimnazjum odnosiła sukcesy w biegach przełajowych >>>. W holu gimnazjum w Bisztynku nadal można zobaczyć jej zdjęcie na podium. Uczennicą była średnią. W czerwcu tego roku ukończyła szkołę zawodową w bartoszyckiej "Odzieżówce". 5 grudnia miała podjąć pracę w jednym z bisztyneckich zakładów pracy.

Paweł S. w wieku szkolnym zabłysnął talentem piłkarskim. Grał w młodzieżowych drużynach Reduty Bisztynek. Na jego umiejętności zwracali uwagę trenerzy rywali. Zaproponowano mu naukę w jednym z olsztyńskich gimnazjów w klasie o profilu piłkarskim. Dziś, zarówno jego koledzy jak i trenerzy mówią, że się pogubił i zmarnował wtedy szansę. Zaczął sprawiać problemy wychowawcze i po dwóch latach nauki w Olsztynie wrócił do Bisztynka. Może dlatego, że nie pogodził się z przedwczesną śmiercią ojca, który zmarł w 2004 roku.

Zaczął pić alkohol. W 2008 roku "zasłynął" wybrykiem pod plebanią >>> Nocą, pijany przyszedł do księdza aby "wypisać się kościoła". Kapłan nie wpuścił go na plebanię więc 17-letni wówczas Paweł spalił dwie wiszące na budynku flagi państwowe. Odpowiadał za to karnie. Wyrok był łagodny, bo ówczesny proboszcz wybaczył mu jego postępek.

W Reducie zagrał kilka razy jako senior, ale nie był zbyt obowiązkowy i szybko pożegnał się z piłką. Także przez kontuzję jakiej się nabawił. Lekarz zabronił mu grać. Ostatnio pracował jedynie dorywczo. Gdy spotkał swego nauczyciela wf z podstawówki powiedział "szkoda, że pana nie posłuchałem".

Mieszkańcy Bisztynka nie mają o nim dobrego zdania. Widywany był w trakcie raczenia się alkoholem na parkowych ławkach. Bywał opryskliwy. W innych sytuacjach był grzeczny. Mowił starszym "dzien dobry". Wielu przypuszczało, że prócz alkoholu zażywa jakieś substancje psychoaktywne, ale nigdy nie został na tym przyłapany przez policję. Po tragedii przeszukano mieszkanie w którym mieszkał. Znaleziono tylko kilka pustych opakowań po dopalaczach.

Zażyli biały proszek
W feralną sobotę, 3 grudnia Paweł wyszedł z mieszkania około g. 13-14. Jeszcze w mieszkaniu i on i Dominika zażyli dopalacze w formie białego proszku. Paweł S. powie to później prokuratorowi. - Użył określenia "wciągnąłem ten proszek" - poinformuje nas prokurator rejonowy w Biskupcu Tomasz Ślęzak. Kilka minut później miał poczuć negatywne skutki zażycia tej substancji. Były to lęk i niepokój. Uznał, że powinien być sam i wyszedł z domu w kierunku lasu. Dominika wyszła za nim zaniepokojona jego stanem.

Nie wiemy czy szli razem, czy Dominika dogoniła Pawła na 2-kilometrowym odcinku od domu do lasu. Może dogoniła go dopiero na leśnej drodze. Właśnie tam Paweł stracił panowanie nad sobą.

Co stało się tam stało? Na śniegu utrwaliły się ślady krwi. Pierwsze już ok. 200 metrów przed miejscem, gdzie później Dominika leżała krwawiąc. Prawdopodobnie została uderzona drewnianym kołkiem w tył głowy. Po pierwszym uderzeniu usiłowała uciekać. Pokonała przecież 200 metrów zanim upadła.

Ile razy Paweł S. ją uderzył? Tego nie wiemy, ale miała na głowie "rany tłuczone" a nie "ranę tłuczoną". Można przypuszczać, że uderzeń było kilka. O uderzeniu kołkiem Paweł S. miał powiedzieć policjantom w poniedziałek, po kilkunastu godzinach spędzonych w policyjnej celi. Jego procesowe przesłuchanie nie było wtedy możliwe, bo nadal działały na niego zażyte dopalacze. Co kilka minut miał ataki agresji.

Następnego dnia, podczas przesłuchania przed prokuratorem powie, że nie pamięta nic od momentu wejścia do lasu. Coś jednak dotarło do jego świadomości, bo około godz. 17 w sobotę dotarł do posesji usytuowanej na kolonii w Bisztynku. Był zakrwawiony, miał ranę na głowie. Wcześniej przedzierał się przez gęsty las w ciemnościach. W domu, do którego dotarł miał powiedzieć: "chyba zabiłem dziewczynę". Pytany o okoliczności miał mówić rzeczy pozbawione sensu. Powiedział, że to diabeł mu kazał to zrobić.

Stan jak po długotrwałym piciu alkoholu
- Objawy halucynozy są obserwowane u osób, które nawet tylko raz zażyły dopalacz. Przed laty takie objawy obserwowaliśmy jedynie u osób po długotrwałym ciągu alkoholowym, w drugiej—trzeciej dobie po odstawieniu alkoholu. Zażycie dopalacza, zależnie od cech indywidualnych osoby oraz dawki i rodzaju środka, ten sam efekt powoduje już za pierwszym razem - powie nam lekarz koordynator bartoszyckiego szpitalnego oddziału ratunkowego Wojciech Stefaniak.

Lekarz doda, że jest możliwe, iż człowiek po zażyciu dopalaczy może słyszeć głosy nakazujące mu coś zrobić lub może widzieć koszmarne obrazy.

- Spotykamy się z osobami, które zażywając takie środki liczą na euforię i doznania radosne, ale często wpadają w stany lekowe i psychozy. Efekty użycia dopalaczy są nieprzewidywalny — powie Wojciech Stefaniak.

Jest więc możliwe, że Paweł S. słyszał głos "diabła", albo patrząc na własną dziewczynę ujrzał kogoś strasznego, kto mu zagrażał.

Walka o życie
Domownicy z kolonii wezwali policję i pogotowie. Ratownicy medyczni z karetki tam przybyłej zajęli się raną na głowie Pawła.

Pan Waldemar, który usłyszał o "diable" nie czekał na dalsze opowieści. Narzucił na siebie kurtkę, wziął latarkę i pobiegł szukać dziewczyny. Pobiegli razem z drugim mężczyzną. Mówił, że spieszył się, bo padał gesty śnieg, który mógł zatrzeć ślady Pawła pozostawione w kilkunastocentymetrowej pokrywie śnieżnej.

- Kluczyłem przez krzaki przez około pół godziny, nie wiedząc czy znajdę tę dziewczynę a jeśli znajdę to w jakim stanie - powie nam później. Na leżącą twarzą do ziemi Dominikę natknął się na leśnej drodze w odległości około 1,5 kilometra od drogi Bisztynek - Sątopy. Dziewczyna żyła, ale traciła przytomność. Mężczyzna poinformował służby ratunkowe o jej znalezieniu. Musiał dojść do wspomnianej drogi, aby pokazać im jak tam dotrzeć. Przy Dominice wciąż był drugi z domowników. Ratownicy pojechali tam radiowozem z napędem na wszystkie koła w towarzystwie jednego z policjatów. Drugi pilnował Pawła.

Dominikę przeniesiono do radiowozu, którego silnik wciąż był uruchomiony, aby działało ogrzewanie. Dziewczyna była wyziębiona. Miała na głowie rany krwawiące bardzo obficie. Ratownicy zatamowali krwotok i przystąpili do resuscytacji, bo straciła przytomność. Udało im się nawet przywrócić jej życiowe czynności. Mieli nadzieję, że Dominika przeżyje.

Na miejsce wezwano też karetkę specjalistyczną z lekarzem i wóz straży pożarnej, który mógłby pomóc w ewentualnym wyciągnięciu pojazdów z lasu. Strażacy-ratownicy oraz załoga "eSki" na miejsce zdarzenia dotarli pieszo. Potem dotarliśmy tam także my. Mieliśmy informację, że przywrócono Dominice czynności życiowe. Na miejscu zobaczyliśmy zupełnie co innego.

W radiowozie ratownik prowadził akurat masaż serca Dominiki. Po 4-5 minutach dziewczyna zaczęła się ruszać. Podjęto decyzję, aby przewieźć ją do karetki "S" oczekującej na drodze Bisztynek — Sątopy. Trwało to kilka minut. My w tym czasie zdążyliśmy tam dotrzeć na piechotę. Radiowóz wreszcie dojechał do karetki. W jego wnętrzu znów trwała dramatyczna walka o życie Dominiki. Dziewczynę wreszcie przeniesiono do karetki i odjechała na sygnałach do bartoszyckiego szpitala. Tam, w szpitalnym oddziale ratunkowym, podjęto kolejne próby przywrócenia jej czynności życiowych. Niestety nie udało się.

Pytany przez nas o przyczynę zgonu lekarz Wojciech Stefaniak wymieni trzy możliwe przyczyny. - Przyczyną jej zgonu mógł być uraz czaszkowo-mózgowy jakiego doznała. Nie jest jednak wykluczone, że do zgonu mogło dojść w wyniku wychłodzenia organizmu, albo też zażycia substancji nieznanego pochodzenia - mówił Wojciech Stefaniak podkreślając, że do ustalenia przyczyny konieczna jest sekcja zwłok.

Najcięższy zarzut
Po jej wykonaniu, w poniedziałek okazało się, że Dominika zmarła w wyniku zatrzymania krążenia będącego następstwem wykrwawienia z ran tłuczonych głowy oraz z powodu wychłodzenia organizmu. To ustalenie pozwoliło prokuratorowi postawić Pawłowi S. najcięższy z zarzutów, czyli zarzut zabójstwa. Paweł S. przyznał się do niego, choć składając wyjaśnienia twierdził, że niczego nie pamięta. Przyznał, że wziął dopalacze, ale nie chciał powiedzieć gdzie je nabył. Prokurator Tomasz Ślązak pytał go o to, czy miał halucynacje, czy rzeczywiście widział lub słyszał diabła. Paweł S. odmówił odpowiedzi.

- Przesłuchanie trwało około 2 godzin. Kontakt z podejrzanym był jednak utrudniony. Nie opowiadał szczegółowo o przebiegu zdarzeń tylko odpowiadał na niektóre pytania. Na wiele nie odpowiedział - powie nam prokurator Tomasz Ślązak. We wtorek przed południem Sąd Rejonowy w Biskupcu aresztował Pawła na 3 miesiące.

Przed śledczymi jest teraz ogrom pracy. Biegli zbadają próbki krwi pobrane od Pawła S. na zawartość alkoholu i substancji psychoaktywnych. Próbki płynów ustrojowych pobrano też ze zwłok Dominiki. Też zostaną zbadane przez toksykologów. Na wyniki badań trzeba poczekać kilka tygodni.

Informacja przekazana policji jest ratowaniem życia
Dominika od czwartku 8 grudnia spoczywa w grobie na cmentarzu w Paluzach. W ceremonii pogrzebowej uczestniczyły tłumy. Także wielu młodych ludzi. Ks. Wojciech Puszcz nad trumną Dominiki apelował do młodych. - Przyjmujcie, ale Jezusa Chrystusa a nie dopalacze - mówił.

Chłopak, którego Dominika kochała siedzi w więzieniu. W Bisztynku i Paluzach panuje ponura atmosfera. Mieszkańcy usiłują jakoś zracjonalizować ten dramat. Stąd biorą się krążące plotki. Ludzie powtarzają bzdurne informacje. Nagle okazało się, że wiele osób wiedziało o tych dopalaczach, a Paweł S. miał się nawet zajmować ich hurtową dystrubucją. Dowiedzieliśmy się nawet, że policja znalazła w jego pokoju całe kartony tych środków, co jest bzdurą wyssaną z palca. Przypomnijmy, że znaleziono tam kilka pustych, detalicznych opakowań.

- Szkoda mi obojga tych bardzo młodych ludzi - mówi burmistrz Marek Dominiak. — Wszyscy musimy nauczyć się reagować na zażywanie dopalaczy, czy narkotyków. Ta reakcja może wiązać się z tym, że sprawą zajmie się policja, ale to nie jest "kablowanie". Jak pokazuje ta tragedia poinformowanie policji o dopalaczach będzie ratowaniem czyjegoś życia!

Andrzej Grabowski - 09.12.2016 r.

Materiał znajdziesz także na portalu:






Copyright: www.bisztynek24.pl 2016